Forum Aniołki z piekła rodem xD Strona Główna
  FAQ  Szukaj  Użytkownicy  Grupy  Galerie   Rejestracja   Profil  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  Zaloguj 

Harry Potter 7

Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu Forum Aniołki z piekła rodem xD Strona Główna -> Harry Potter ;]
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat
Autor Wiadomość
Kathrine
Trup



Dołączył: 07 Sie 2007
Posty: 305
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Budziwój zdrój JEAH! xD

PostWysłany: Sob 20:41, 15 Wrz 2007 Temat postu: Harry Potter 7

Nie wiedziałam gdzie to wstawić więc jest tutaj xD

Rozdział 1 - Triumf Czarnego Pana

Dwóch mężczyzn pojawiło się znikąd. Dzieliło ich zaledwie kilka jardów. Przez sekundę stali bez ruchu na wąskiej, kamiennej alejce, z różdżkami wymierzonymi w siebie nawzajem. Gdy się rozpoznali, schowali różdżki za pazuchy i zaczęli iść w tym samym kierunku.
- Jakieś wieści? - zapytał wyższy z nich.
- Najlepsze - odparł Severus Snape.
Ścieżka porośnięta była z lewej strony przez niskie krzaki dzikich jeżyn a z prawej przez wysoki i równo ścięty żywopłot. Kiedy mężczyźni szli, ich długie peleryny powiewały za nimi.
- Wydawało mi się, że jestem spóźniony - powiedział Yaxley.
Gdy gałęzie drzew przecinały strumienie światła księżycowego toporne rysy jego twarzy pojawiały się i znikały w polu widzenia.
- To było trochę trudniejsze niż się spodziewałem. Ale mam nadzieję, że będzie usatysfakcjonowany. Mówisz, jakbyś był pewny, że zostaniesz dobrze przyjęty.
Snape skinął głową, ale nie wnikał w szczegóły. Skręcili w prawo, w szeroką ulicę, która wyprowadziła ich z zaułka. Żywopłot wskazywał drogę do zamkniętych, żelaznych wrót. Żaden z nich się nie zatrzymał: w milczeniu obaj unieśli ręce w sposób przypominający salutowanie i poszli dalej tak, jakby ciemny metal był tylko dymem.
Cisowy żywopłot stłumił dźwięk ich kroków. Z prawej strony dobiegł ich szelest. Yaxley uniósł ponownie różdżkę i wycelował ją w coś znajdującego się nad głową swojego towarzysza, ale źródłem dźwięku okazał się być biały, majestatycznie przechadzający się po żywopłocie paw.
- Lucjuszowi zawsze dobrze się powodziło, pawie... - Yaxley parsknął, ponownie chowając różdżkę pod płaszcz.
Przepiękny dwór wyłonił się z mroku w miejscu, w którym kończyła się ścieżka. W diamentowych oknach na parterze migotały światła. Gdzieś w ciemnym ogrodzie, pośród żywopłotu, woda tryskała w fontannie. Żwir chrzęścił pod ich stopami, gdy zbliżali się do frontowych drzwi, które otworzyły się przed nimi, chociaż najwyraźniej nikogo za nimi nie było.
Przedpokój był ogromny, słabo oświetlony, wystawnie udekorowany ze wspaniałym dywanem, pokrywającym większą część kamiennej podłogi. Oczy portretów na ścianach śledziły kroki Snape'a i Yaxleya. Dwoje mężczyzn zatrzymało się przed drewnianymi drzwiami prowadzącymi do następnego pomieszczenia. Snape wahał się przez moment, nie dłuższy jednak niż jedno uderzenie serca, by następnie przekręcić wykonaną z brązu gałkę.
Pokój pełen był milczących ludzi, siedzących przy zdobionym stole. Zwykłe umeblowanie tego pomieszczenia zostało zepchnięte pod ściany. Światło pochodziło z kominka, nad którym zawieszone było pozłacane lustro. Snape i Yaxley stali przez chwilę w progu. Kiedy ich oczy przywykły do światła, zobaczyli najdziwniejszy element wystroju. Postać nieprzytomnego człowieka obracała się powoli nad stołem, jakby ktoś pociągał ją za niewidzialne sznurki, odbijała się w lustrze i w wypolerowanej powierzchni stołu. Żadna z siedzących na krzesłach osób nie spoglądała na nią, robił to jedynie blady młodzieniec siedzący prawie pod tą postacią. Wydawało się, że chłopak nie był w stanie powstrzymać się od ciągłego kierowania wzroku ku górze.
- Yaxley, Snape - rozległ się wysoki, czysty głos u szczytu stołu - Bardzo niewiele brakowało, żebyście się spóźnili.
Osoba, która wypowiedziała te słowa, siedziała dokładnie na wprost kominka, dlatego nowo przybyli z trudem mogli dostrzec coś więcej, niż tylko kształt jej sylwetki. Kiedy podeszli bliżej, zobaczyli pozbawioną włosów twarz, podobną do łba węża, ze szparkami zamiast nosa i błyszczącymi, czerwonymi oczyma o pionowych źrenicach. Jej skóra była tak blada, że wydawała się emitować perłowe światło.
- Severusie, tutaj - powiedział Voldemort, wskazując krzesło po swojej prawej stronie - Yaxley, obok Dołohowa.
Mężczyźni zajęli wyznaczone miejsca. Większość oczu skierowana była na Snape'a i to do niego Voldemort zwrócił się najpierw.
- Zatem?
- Mój panie, Zakon Feniksa zamierza przenieść Harry'ego Pottera z miejsca jego aktualnego pobytu w sobotę o zmroku.
Zainteresowanie przy stole wyraźnie wzrosło. Niektórzy zesztywnieli, inni poruszyli się nerwowo. Wszyscy wpatrzyli się w Snape`a i Voldemorta.
- W sobotę... o zmroku - powtórzył Voldemort. Jego czerwone oczy skupiły się na czarnych oczach Snape'a tak intensywnie, że niektórzy odwrócili wzrok bojąc się, że wściekłe spojrzenie obróci ich w popiół. Jednakże Snape patrzył na twarz Voldemorta tak spokojnie, że po chwili lub dwóch, jego pozbawione warg usta wykrzywiły się w czymś na kształt uśmiechu.
- Dobrze. Bardzo dobrze. A ta wiadomość pochodzi...
- Ze źródła o którym rozmawialiśmy - powiedział Snape. - Mój Panie.
Yaxley pochylił się by spojrzeć na Voldemorta i Snape'a. Wszystkie twarze zwróciły się w jego kierunku.
- Mój Panie, słyszałem, że jest inaczej - Yaxley urwał, ale gdy Voldemort nie odezwał się, kontynuował. - Dawlish, który jest aurorem, wygadał się, że Potter nie zostanie przeniesiony przed trzydziestym, w noc przed jego siedemnastymi urodzinami.
Snape uśmiechnął się.
- Ze swojego źródła wiem, że planowano zostawić fałszywy trop. To musi być właśnie ta zmyłka . Nie ma wątpliwości, że na Dawlisha rzucono zaklęcie Confundus. To nie byłby pierwszy raz, od dawna go o to podejrzewaliśmy.
- Zapewniam cię, mój Panie, że Dawlish wiedział, co mówi - rzekł Yaxley.
- Jeżeli był pod wpływem zaklęcia Confundus, to nic dziwnego, że odniosłeś takie wrażenie - odparł Snape. - Zapewniam cię, Yaxley’u, że Biuro Aurorów nie będzie zajmować się ochroną Harry'ego Pottera. Zakon wierzy, że przeprowadziliśmy infiltrację w Ministerstwie.
- Czyli Zakon w jednym ma rację, prawda? - wtrącił przysadzisty mężczyzna siedzący niedaleko Yaxleya. Śmierciożercy zachichotali.
Voldemort nie śmiał się. Jego wzrok powędrował ku górze, w stronę obracającego się ciała i wydawało się, że popadł w zamyślenie.
- Mój Panie, - kontynuował Yaxley. - Dawlish uważa, że cały oddział aurorów zostanie użyty do przeniesienia chłopca.
Voldemort podniósł białą dłoń i Yaxley natychmiast zamilkł patrząc z urazą jak Czarny Pan odwraca się w kierunku Snape'a.
- Gdzie następnie zamierzają go ukryć?
- W domu jednego z członków Zakonu - wyjaśnił Snape. - Mój informator uważa, że miejsce otrzymało najlepszą ochronę na jaką stać połączone siły Zakonu i Ministerstwa. Myślę, że szanse na zabranie go stamtąd są znikome, mój Panie. Chyba, że Ministerstwo zostanie rozwiązane przed sobotą, co dałoby nam szansę na odkrycie i odczynienie wystarczającej ilości zaklęć, żeby móc przedrzeć się przez pozostałe.
- Zatem jak, Yaxleyu? - zawołał Voldemort. Płomienie odbijały się dziwnie w jego czerwonych oczach. - Czy Ministerstwo zostanie rozwiązane do soboty?
Po raz kolejny wszystkie oczy skupiły się na Yaxleyu, który tylko wzruszył ramionami.
- Mój Panie, mam dobre wieści na ten temat. Udało mi się, z trudem i przy dużym wysiłku, rzucić klątwę Imperius na Piusa Thicknesse.
Wiele osób siedzących blisko Yaxleya było pod wrażeniem. Jego sąsiad, Dołohow, człowiek o podłużnej i wykrzywionej twarzy, poklepał go po plecach.
- To dopiero początek - oznajmił Voldemort. - Ale Thicknesse to tylko jeden człowiek. Scrimgeour musi być otoczony naszymi ludźmi zanim wkroczę do gry. Jedna nieudana próba zamachu na życie ministra sprawi, że wrócimy do punktu wyjścia.
- Tak jest, mój Panie, to prawda. Ale sam dobrze wiesz, że Thicknesse, jako szef Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów, jest w stałym kontakcie nie tylko z ministrem, ale także z szefami wszystkich innych Departamentów. Wydaje mi się, że mając pod kontrolą tak wysokiego urzędnika, będzie nam łatwiej zawładnąć innymi, którzy wspólnie będą pracować nad obaleniem Scrimgeoura.
- O ile nasz przyjaciel Thicknesse nie zostanie odkryty zanim zwerbuje całą resztę - rzekł Voldemort. - W każdym razie, to mało prawdopodobne, że przejmę władzę w Ministerstwie przed sobotą. Jeżeli nie możemy złapać chłopca w jego kryjówce, oznacza to, że musimy to zrobić gdy będzie się przemieszczał.
- Tym razem mamy przewagę, mój Panie - oznajmił Yaxley, którego celem najwyraźniej było zyskanie aprobaty. - W Departamencie Transportu Magicznego mamy osadzonych kilku naszych ludzi. Jeżeli Potter teleportuje się lub skorzysta z Sieci Fiuu, będziemy o tym poinformowani.
- Nie zrobi tego - przerwał Snape. - Zakon unika wszelkich form transportu kontrolowanych przez Ministerstwo. Nie ufają nikomu.
- Tym lepiej - powiedział Voldemort. - Będzie musiał poruszać się w otwartej przestrzeni. Łatwiej będzie go złapać.
Voldemort po raz kolejny spojrzał na obracające się ciało, po czym kontynuował:
- Chłopakiem zajmę się osobiście. W sprawie Harry'ego Pottera popełniono zbyt wiele błędów. Ja również wielokrotnie postępowałem nieprawidłowo w stosunku do niego. Życie Pottera jest w większym stopniu zasługą moich pomyłek, a nie jego zwycięstw.
Zgromadzeni przy stole obserwowali Voldemorta z zaniepokojeniem. Każdy z nich bał się, iż może zostać obwiniony o to, że Harry Potter wciąż żyje. Voldemort jednak zdawał się mówić bardziej do siebie niż do któregoś z nich, przy czym ciągle zwracał się do nieprzytomnego ciała unoszącego się nad stołem.
- Byłem nieostrożny i dlatego większość moich planów pokrzyżowano zupełnie przypadkowo. Ale teraz jestem już mądrzejszy. Rozumiem rzeczy, których wcześniej nie pojmowałem. To ja muszę być osobą, która zabije Pottera. Muszę być jego mordercą.
W tym momencie, jakby w odpowiedzi na te okrutne słowa, rozległ się jęk, a potem przerażający płacz pełen rozpaczy i bólu. Wiele osób zgromadzonych przy stole spojrzało w dół zupełnie zaskoczonych dźwiękiem, który zdawał się dobiegać spod ich stóp.
- Glizdogonie - powiedział Voldemort wciąż tym samym, opanowanym tonem, nie odwracając wzroku od unoszącego się ciała. - Czyż nie mówiłem ci, byś uciszył więźnia?
- T-tak, mój Panie - wysapał mały człowieczek w połowie drogi pod stół, siedzący tak nisko na swoim krześle, że wydawało się ono być puste. Teraz zsunął się na podłogę i podreptał w stronę wyjścia z pokoju, nie pozostawiając po sobie nic, poza osobliwym błyskiem srebra.
- Jak mówiłem - ciągnął Voldemort, znów spoglądając na spięte twarze swoich towarzyszy - teraz jestem mądrzejszy. Na przykład, będę potrzebował różdżki jednego z was, zanim wyruszę zabić Pottera.
Twarze wokół niego wyrażały zaskoczenie - to zupełnie tak, jakby chciał pożyczyć jedno z ich ramion.
- Żadnych chętnych? - zapytał Voldemort - Spójrzmy... Lucjuszu, nie widzę powodów, dla których miałbyś potrzebować różdżki.
Lucjusz Malfoy spojrzał na niego. Jego skóra wydawała się być żółtawa w blasku ognia, a jego oczy były zapadnięte i zamglone. Gdy przemówił, jego głos był ochrypły.
- Mój panie?
- Twoja różdżka, Lucjuszu. Rekwiruję twoją różdżkę.
- Ja...
Malfoy kątem oka spojrzał na swoją żonę. Ta wpatrywała się przed siebie, była prawie tak samo blada jak jej mąż. Długie blond włosy spływały jej na plecy, ale pod stołem jej smukłe palce zaciskały się na nadgarstku Malfoya. Pod wpływem jej dotyku, Lucjusz wyjął różdżkę spod szaty i podał ją Voldemortowi, który przyjrzał się jej dokładnie.
- Co to jest?
- Wiąz, mój Panie - wyszeptał Malfoy.
- A rdzeń?
- Serce, serce smoka.
- Dobrze - powiedział Voldemort. Wyciągnął własną różdżkę i porównał długość. Lucjusz Malfoy mimowolnie wykonał ruch - przez ułamek sekundy oczekiwał, że Voldemort odda mu w zamian swoją różdżkę. Nie umknęło to uwadze Czarnego Pana, którego oczy rozszerzyły się złośliwie.
- Dać ci moją różdżkę, Lucjuszu? Moją różdżkę?
Kilka osób zachichotało.
- Dałem ci wolność, Lucjuszu. Nie wystarczy ci to? Ale zauważyłem, że ty i twoja rodzina nie wyglądacie na szczęśliwych. Czyżby moja obecność w czymś wam zawadzała?
- N-nie, mój Panie!
- Coż za brednie, Lucjuszu...
Łagodny głos rozbrzmiewał nawet wtedy, gdy okrutne usta przestały już się poruszać. Jeden lub dwóch czarodziejów z trudem powstrzymało się przed okazaniem strachu, gdy syk wzmagał się - było słychać, że coś ciężkiego pełznie po podłodze.
Ogromny wąż powoli wspinał się na krzesło Voldemorta. Wyłaniał się zupełnie tak, jakby nie miał końca, by wreszcie spocząć na ramionach Voldemorta. Gad był grubości uda dorosłego mężczyzny. Źrenice jego oczu były pionowe. Voldemort machinalnie pogładził stworzenie swoimi długimi palcami, wciąż nie odrywając wzroku od Lucjusza Malfoya.
- Dlaczego Malfoyowie są tak nieszczęśliwi w swoim dostatku? Czyż nie marzyli o tym, że pewnego dnia powrócę i zdobędę władzę?
- Oczywiście, mój Panie - zapewnił Lucjusz Malfoy. Jego dłoń drżała, gdy strząsał kropelkę potu znad górnej wargi - Pragnęliśmy tego, o tak.
Po lewej stronie Malfoya, jego żona przytaknęła w jakiś dziwny, sztywny sposób. Jej oczy unikały spoglądania na Voldemorta i węża. Po prawicy Lucjusza jego syn, Draco, który do tej pory wpatrywał się w bezwładne ciało, rzucił krótkie spojrzenie na Voldemorta, unikając jednocześnie kontaktu wzrokowego z nim.
- Mój Panie - zaczęła kobieta siedząca w połowie stołu, próbując opanować emocje. - To zaszczyć gościć cię tutaj, w naszym rodzinnym domu. Nie moglibyśmy liczyć na większą łaskę.
Siedziała obok swojej siostry. Wyglądała zupełnie inaczej niż Narcyza Malfoy. Miała ciemne włosy, ciężkie powieki, a jej twarz wyrażała cierpienie. Gdy żona Lucjusza siedziała sztywno i niewzruszenie, Bellatrix wychylała się w kierunku Voldemorta nie znając słów, które mogłyby oddać jej potrzebę bliskości z nim.
- Nie moglibyście liczyć na większą łaskę... - powtórzył Voldemort. Jego głowa przechyliła się w stronę Bellatrix. - Dla ciebie Bellatrix to coś wielkiego, prawda?
Jej twarz nabrała kolorów, a oczy napełniły się łzami wzruszenia.
- Mój Pan wie, że mówię tylko prawdę.
- Nie moglibyście liczyć na większą łaskę... Nawet w porównaniu ze szczęśliwym wydarzeniem, jakie miało miejsce w waszej rodzinie w tym tygodniu.
Wlepiła w niego wzrok, ewidentnie zmieszana.
- Nie wiem, co masz na myśli, mój Panie...
- Mówię o twojej siostrzenicy, Bellatrix. Twojej, Lucjuszu i Narcyzo, również. Poślubiła właśnie wilkołaka, Remusa Lupina. Pewnie rozpiera was duma z tego powodu.
Śmierciożercy wybuchli gromkim śmiechem. Wielu pochyliło się by wymienić znaczące spojrzenia, inni uderzali pięściami w stół. Wielki wąż, niezadowolony z zamieszania, otworzył pysk i zasyczał wściekle, lecz Śmierciożercy byli tak uradowani poniżeniem Malfoyów i Bellatrix, że tego nie usłyszeli. Twarz Bellatrix, przed chwilą jaśniejąca radością, teraz poczerwieniała i wykrzywiła się w obrzydliwym grymasie.
- Ona nie jest naszą siostrzenicą, mój Panie - załkała pośród ogólnego rozbawienia. - My... Naryza i ja... Wyrzekłyśmy się naszej siostry, gdy wyszła za mugola. Ten bachor, ani jakakolwiek bestia którą poślubi, nie ma z nami nic wspólnego.
- A ty, co masz do powiedzenia, Draco? - zapytał Voldemort. Mimo że jego głos był spokojny, można było usłyszeć w nim drwinę. - Będziesz niańczył szczeniaki?
Śmiech stawał się coraz głośniejszy. Draco Malfoy z przerażeniem spojrzał na ojca wpatrującego się we własne kolano, a następnie napotkał wzrok matki. Ta prawie niezauważalnie potrząsnęła głową i kontynuowała bezmyślne wpatrywanie się w ścianę.
- Wystarczy - powiedział Voldemort, gładząc rozwścieczonego węża. - Wystarczy.
W jednej chwili śmiech ucichł.
- Wiele najstarszych rodów jest trawionych chorobą, jaką jest upływ czasu - kontynuował gdy Bellatrix spojrzała na niego błagalnie. - Musicie przycinać chore gałęzie, żeby utrzymać drzewo w dobrym stanie. Usunąć te części, które zagrażają zdrowiu całej reszty.
- Tak jest, mój Panie - wyszeptała Bellatrix. W jej oczach błyszczały łzy radości. - Gdy tylko nadarzy się okazja.
- Będziesz ją miała - odparł Voldemort. - Tak w swojej rodzinie jak i na całym świecie. Będziemy usuwali raka, który nas wyniszcza, aż całkowicie oczyścimy naszą krew.
Czarny Pan wycelował różdżkę Malfoya w zawieszoną w powietrzu postać dając jej malutkiego prztyczka. Człowiek odzyskał przytomność, jęknął i rozpoczął beznadziejną walkę z niewidzialnymi więzami.
- Rozpoznajesz naszego gościa, Severusie? - zapytał Voldemort.
Snape spojrzał na twarz wiszącego do góry nogami człowieka. Wszyscy Śmierciożercy zaczęli obserwować więźnia tak, jakby dostali pozwolenie na okazywanie zaciekawienia.
-Severusie, pomóż mi! - zawołała kobieta przerażonym, łamiącym się głosem.
- O, tak... - przytaknął Snape w czasie gdy kobieta zaczęła powoli odwracać się od niego.
- A ty, Draco? - zainteresował się Czarny Pan gładząc węża nieuzbrojoną ręką. Draco skinął głową. Gdy kobieta znów była przytomna, czuł, że nie może na nią dłużej patrzeć.
- Ale nie uczęszczałbyś na jej zajęcia - rzekł Voldemort. - Dla tych z was, którzy jeszcze nie wiedzą: zebraliśmy się tu z powodu Charity Burbage, do niedawna nauczycielki w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart.
Słychać było ciche głosy wyrażające zrozumienie.
- Tak... Profesot Burbage uczyła młodych czarodziejów i czarownice o mugolach... O tym, że oni wcale się od nas nie różnią.
Jeden ze Śmierciożerców splunął na podłogę. Charity Burbage znów odwróciła się w stronę Snape'a.
- Severusie... Proszę... Błagam...
- Cisza. - rozkazał Voldemort i uciszył Charity jednym machnięciem różdżki Lucjusza. - Profesor Burbage wyraźnie nie wystarczyło zatruwanie umysłów młodych czarodziejów. W zeszłym tygodniu napisała ona do Proroka Codziennego wspaniały list broniący szlam. Czarodzieje, jak mówi, muszą zaakceptować tych, którzy kradną ich magię i wiedzę. Uznała ona za najważniejszy cel przyszłego społeczeństwa zmniejszenie ilości czarodziejów czystej krwi. Chciałaby zmusić wszystkich nas do związków z mugolami lub, nie uwłaczając, wilkołakami.
Żaden ze Śmierciożerców się nie roześmiał. Złości w głosie Voldemorta nie można było pomylić z niczym innym. Charity Burbage została po raz trzeci odwrócona w kierunku Snape`a. Łzy spływały jej na włosy. Snape spojrzał na nią beznamiętnie, gdy ta zaczęła się od niego odwracać.
- Avada Kedavra.
Błysk zielonego światła wypełnił wszystkie kąty pokoju. Charity upadła. Dźwięk uderzenia o stół odbił się echem. Kilku Śmierciożerców odchyliło się na swoich krzesłach. Draco upadł na podłogę.
- Podano do stołu, Nagini - powiedział miękko Voldemort. Wielki wąż ześlizgnął się z jego ramion na wypolerowane drewno.

Rozdział 2 - Ku pamięci

Harry krwawił. Trzymając prawą dłoń w drugiej i klnąc pod nosem, naparł ramieniem na drzwi sypialni. Dał się słyszeć odgłos kruszonej porcelany. Nadepnął na leżącą na podłodze pod drzwiami filiżankę z zimną herbatą.
- Co do...?
Rozejrzał się, ale półpiętro domu przy Privet Drive 4 było puste.
Najprawdopodobniej filiżanka herbaty była genialnym pomysłem Dudleya na pułapkę. Trzymając krwawiącą dłoń w powietrzu, Harry zebrał kawałki filiżanki, wrzucił je do kosza stojącego za drzwiami od pokoju i powlókł się do łazienki żeby włożyć palec pod kran.
To głupie, bezcelowe, irytujące i niewiarygodne że jeszcze przez cztery dni nie wolno mu było używać magii. Mimo to musiał przyznać, że nie poradziłby sobie z wyleczeniem skaleczonej dłoni. Nigdy nie nauczył się zasklepiania ran i teraz musiał przyznać, że jest to zdecydowany brak w jego edukacji. Obiecał sobie w duchu, że zapyta o to Hermionę przy najbliższej okazji. Tymczasem urwał długi pasek papieru toaletowego, żeby zetrzeć tak dużo rozlanej herbaty, jak to tylko możliwe zanim wróci do sypialni i zatrzaśnie drzwi za sobą.
Harry spędził cały dzień na opróżnianiu swojego kufra po raz pierwszy, odkąd sześć lat wcześniej spakował go przed wyjazdem do Hogwartu.
Przed rozpoczęciem każdego następnego roku nauki tylko zbierał wierzchnie trzy ćwiartki zawartości i zastępował innymi, pozostawiając warstwę śmieci na dole. Stare pióra, oczy chrząszczy, pozbawione pary za małe skarpetki. Kilka minut wcześniej Harry włożył rękę do kufra i poczuł przeszywający ból serdecznego palca prawej dłoni, a gdy ją wyciągnął zobaczył krwawiącą ranę.
Teraz postępował ostrożniej. Klęcząc przy kufrze, grzebał w jego zawartości. Udało mu się znaleźć stare plakietki z napisem „Kibicuj CEDRIKOWI DIGGORY'EMU” zmieniającym się na „POTTER CUCHNIE”, zniszczony Fałszoskop i złoty medalion z wiadomością od R.A.B. W końcu wygrzebał przedmiot, którym się zranił. Od razu go rozpoznał.Był to dwucalowy odłamek zaczarowanego lustra, które otrzymał od swego nieżyjącego ojca chrzestnego, Syriusza. Harry odłożył kawałek szkła i spróbował odnaleźć resztę, lecz została ona pokruszona tak, że przypominała świecący proszek.
Harry usiadł i obejrzał odłamek, którym się skaleczył, ale nie zobaczył nic poza odbiciem własnego oka. Potem odłożył go na egzemplarz najnowszego, nieprzeczytanego jeszcze wydania Proroka Codziennego. Chłopak chciał powstrzymać nagły przypływ smutku, tęsknoty, złych wspomnień i poczucia samotności wywołany przez odnalezienie resztek lusterka ,wyrzucając z kufra wszystko, co się w nim znajdowało.
Następną godzinę zajęło mu opróżnienie kufra, wyrzucenie tego, co niepotrzebne i wybranie tego, co przyda się później. Odrzucił w kąt szkolne szaty, kociołek, zwoje pergaminu, pióra i większość książek. Przez chwilę zastanawiał się, co z tymi rzeczami zrobią Dursleyowie, ale szybko doszedł do wniosku, że spalą je z dala od domu jakby były one dowodami jakiejś strasznej zbrodni. Do starego plecaka spakował mugolskie ubranie, pelerynę-niewidkę, zestaw do warzenia eliksirów, niektóre książki, album ze zdjęciami od Hagrida, stosik listów i różdżkę. Do przedniej kieszeni spodni schował Mapę Huncwotów i medalion z listem od R.A.B. Medalion nie znalazł się tam ze względu na swoją wartość, lecz żeby upamiętnić, jak wiele poświęcił żeby go zdobyć.
Jego sowa, Hedwiga, siedziała na biurku obok dużego stosiku gazet. Było ich tyle, ile dni spędzonych przez Harry`ego na Privet Drive tego lata.
Potter wstał, przeciągnął się i podszedł do biurka. Sowa nie poruszyła się nawet gdy zaczął pośpiesznie przerzucać kartki gazet, które następnie wrzucał do kosza na śmieci. Hedwiga spała lub przynajmniej udawała, że śpi. Była zła na chłopca za to, że bardzo ograniczył czas, który mogła spędzać poza klatką.
Gdy zbliżył się do najstarszych egzemplarzy, zwolnił najwyraźniej czegoś szukając. Jego celem był numer z dnia tuż po jego powrocie na Privet Drive. Przypomniał sobie, że była tam wzmianka o tym, że Charity Burbage, nauczycielka Mugoloznawstwa w Hogwarcie zrezygnowała ze stanowiska. W końcu znalazł to, czego poszukiwał. Otworzył na stronie dziesiątej, usiadł na krześle i ponownie przeczytał artykuł:
ALBUS DUMBLEDORE NA ZAWSZE W NASZEJ PAMIĘCI
Autorstwa Elphiasa Doge'a
Albusa Dumbledora poznałem w wieku 11 lat, naszego pierwszego dnia w Hogwarcie. Zaprzyjaźniliśmy się niewątpliwie dlatego, że obydwaj nie pasowaliśmy do grupy. Przed przyjazdem do szkoły nabawiłem się smoczej ospy. Mimo, że nie mogłem już nikogo zarazić, krosty i zielonkawy odcień mojej skóry raczej odpychały większość uczniów. Albus natomiast cieszył się złą sławą. Powodem tego był jego ojciec, Percival, który rok wcześniej dokonał niesławnego ataku na troje mugoli.
Albus nigdy nie próbował usprawiedliwiać ojca (zmarłego po latach w Azkabanie), wręcz przeciwnie, kiedy zebrałem się na odwagę, by go o to zapytać, odparł, że wiedział o winie swojego ojca. Dumbledore unikał rozmów na ten przykry temat, chociaż wiele osób tego oczekiwało. Niektórzy nawet chwalili czyn jego ojca i przypuszczali, że Albus również jest przeciwnikiem mugoli. Nie mogli bardziej się mylić: każdy, kto znał Albusa może potwierdzić, że nigdy nie wykazywał antymugolskich tendencji, a wręcz jego walka o prawa mugoli przysporzyła mu wielu wrogów.
W przeciągu miesięcy własna sława Albusa zaczęła przewyższać sławę ojca, a pod koniec roku już dla nikogo nie był synem wroga mugoli, a stał się ni mniej ni więcej, jak najwspanialszym uczniem w historii szkoły. Ci z nas, którzy mieli zaszczyt być jego przyjaciółmi, niewątpliwie skorzystali z jego przykładu, nie wspominając już o pomocy i wsparciu, którymi nas obdarzał. Wyznał mi później, że już wtedy wiedział, że jego przeznaczeniem jest nauczanie. Nie tylko zdobył każdą nagrodę, jaką można było zdobyć w tej szkole, ale wkrótce korespondował z najbardziej utytułowanymi czarodziejami tamtych czasów, włącznie z Nicolasem Flamelem, znanym alchemikiem, Bathildą Bagshot, uznaną historyczką i Adalbertem Wafflingiem, teoretykiem magii. Kilka z jego prac, takich jak „Transmutacja dzisiaj”, „Rzucanie zaklęć - wyzwania i przeszkody” i „Warzenie eliksirów - poradnik” zostało opublikowanych. Przyszła kariera Dumbledore`a wydawała się być pewna. Jedynym pytaniem pozostawało kiedy zostanie on wybrany na Ministra Magii. Mimo, że cały czas przewidywano, że Albus obejmie stanowisko, on sam tak naprawdę nigdy nie interesował się polityką.
Gdy byliśmy na trzecim roku, do szkoły przyjęto Aberfortha, brata Dumbledore`a, którego można uznać za jego całkowite przeciwieństwo: nie lubił się uczyć, a spory rozwiązywał poprzez pojedynek. Jednakże, wbrew opinii niektórych, bracia przyjaźnili się. Jak na dwóch zupełnie różnych chłopców łączyły ich wyjątkowo ciepłe stosunki, szczególnie, że dla Aberfortha życie w cieniu swojego brata nie mogło być przyjemne.
Gdy Albus i ja ukończyliśmy szkołę, postanowiliśmy wyruszyć w podróż po świecie, odwiedzając i obserwując magów z zagranicy i rozwijając umiejętności potrzebne w późniejszej pracy zawodowej. Niestety, wydarzyło się nieszczęście. W przeddzień wyjazdu zmarła Kendra, matka Albusa, pozostawiając go jedynym żywicielem rodziny. Ja wyruszyłem po jej pogrzebie. Albus nie mógł jechać ze mną, ponieważ musiał zaopiekować się młodszym rodzeństwem.
W tym czasie nasze kontakty osłabły. Pisałem do Albusa listy na temat cudownych rzeczy, które przyszło mi przeżyć i zobaczyć - od ucieczki przed chimerami w Grecji po eksperymenty egipskich alchemików. Jego listy dały mi pewne pojęcie o codziennym życiu jego rodziny, które jak na tak świetnego czarodzieja było irytująco nudne. Pogrążony we własnych doświadczeniach, poczułem przerażenie na wieść o śmierci Ariany, siostry Dumbledore'a.
Wprawdzie Ariana od dawna nie cieszyła się dobrym zdrowiem, lecz jej śmierć, która nastąpiła niedługo po śmierci matki, wywarła duży wpływ na obydwu braci. Wszyscy bliscy Albusa - mam szczęście zaliczać się do nich - są zgodni co do tego, że śmierć Ariany i poczucie odpowiedzialności za tę śmierć (mimo, że był niewinny) naznaczyła go na zawsze.
Gdy wróciłem, spotkałem młodego człowieka który zaznał dużo więcej cierpienia niż starsi od niego. Albus traktował innych z większą rezerwą i mniejszym poczuciem humoru niż przedtem. Dodatkowe cierpienie sprawiło mu to, że śmierć siostry doprowadziła do pogorszenia się stosunków z bratem (zostały odnowione kilka lat później). W każdym razie, Albus od tego czasu rzadko mówił na temat siostry i rodziców, a jego przyjaciele starali się o nich nie wspominać.
Nie moje pióro posłuży do opisania późniejszych sukcesów Dumbledore'a. Jego nieoceniony wkład w zasoby dzisiejszej wiedzy na temat magii, między innymi odkrycie dwunastu zastosowań smoczej krwi pomogą przyszłym pokoleniom, tak jak i mądrość, którą prezentowały jego wyroki, gdy był Wielkim Magiem Wizengamotu. Mówi się także, że żaden magiczny pojedynek nie może równać się walce Dumbledore`a z Grindelwaldem w 1945. Świadkowie tego wydarzenia opisywali podziw i strach, jaki czuli obserwując starcie między dwoma niezwykłymi czarodziejami. Zwycięstwo Albusa i jego konsekwencje dla świata uznawane są za punkt zwrotny w historii magii, porównywalny z wprowadzeniem Zasady Tajności i upadkiem Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać.
Albus Dumbledore nigdy nie był dumny ani próżny. Potrafił odnaleźć wartości w każdym człowieku, nawet uważanym za nieciekawego lub żałosnego. Myślę, że straty, jakich doznał w dzieciństwie, sprawiły, że było w nim tyle współczucia. Będzie mi brakowało tej przyjaźni dużo bardziej niż jestem w stanie to wyrazić słowami, lecz moja strata nie może równać się z tą, jakiej doznał świat czarodziejów. Albus był najbardziej inspirującym i uwielbianym dyrektorem, jakiego miał Hogwart, to nie ulega wątpliwości. Dumbledore umarł tak jak żył: poświęcając się dla większego dobra tak jak wtedy, gdy wyciągnął dłoń do małego chłopca chorego na smoczą ospę.

Harry skończył czytać ale wciąż nie mógł oderwać wzroku od zdjęcia dołączonego do nekrologu. Dumbledore miał na twarzy znajomy, ciepły uśmiech, ale jego spojrzenie znad okularów - połówek wydawało się prześwietlać Harrego odczuwającego smutek pomieszany z poczuciem poniżenia. Myślał, że zna Dumbledore`a całkiem nieźle, ale ilekroć czytał ten artykuł docierało do niego, że tak naprawdę wiedział o nim bardzo mało. Harry nigdy nie wyobrażał sobie dzieciństwa i młodości Dumbledore`a - może dlatego, że zawsze uważał go za mądrego, siwego starca. Nastoletni dyrektor wydawał się czymś dziwnym, jak głupia Hermiona lub przyjazna sklątka tylnowybuchowa.
Nigdy nie przyszło mu do głowy zapytać Dumbledore'a o jego przeszłość. Może i byłoby to dziwne, nawet niegrzeczne, ale mimo wszystko pojedynek z Grindelwaldem był czymś powszechnie znanym, a Harry nigdy nie spytał ani o to, ani o żadne inne sławne osiągnięcie. Nie, zawsze rozmawiali o Harrym, przeszłości Harry'ego, przyszłości Harry'ego, planach Harry'ego... A teraz wyglądało na to, pomijając fakt, że jego przyszłość była tak niebezpieczna i niejasna, że przepadła jedyna okazja by dowiedzieć się czegoś więcej o Dumbledorze, a czuł, że na jedyne osobiste pytanie, jakie kiedykolwiek zadał dyrektorowi, ten nie odpowiedział szczerze. „Co pan profesor widzi, jak patrzy w to lustro?” „Ja? Widzę siebie, trzymającego parę grubych, wełnianych skarpet.”
Po dobrych paru minutach, Harry wydarł stronę z nekrologiem z Proroka, zgiął ją ostrożnie i wcisnął do pierwszego tomu „Praktycznej Obrony Magicznej i jej Zastosowanie w Walce z Czarną Magią”, by następnie rzucić resztę gazety na stos śmieci. Obrócił się na pięcie, by opuścić pokój. Był o wiele czystszy. Jedynymi rzeczami, które jeszcze nie miały swojego miejsca, był dzisiejszy Prorok Codzienny, wciąż leżący na jego łóżku i odłamek szkła na okładce. Harry przeciął pokój, zdjął kawałek lusterka z gazety i ją rozprostował. Ledwie spojrzał na nagłówek, gdy rano odbierał gazetę od sowy i odrzucił dziennik, widząc, że nie napisali nic o Voldemorcie. Harry był pewny, że Ministerstwo naciskało na wydawców Proroka, by zatajali wieści na temat Voldemorta. Dopiero teraz zauważył, co przegapił. W innej części okładki był mniejszy nagłówek, opatrzony zdjęciem Dumbledore'a, który wyglądał na udręczonego.

„DUMBLEDORE - PRAWDZIWE OBLICZE?”

Już za tydzień, szokująca historia wątpliwego geniusza powszechnie uważanego za największego czarodzieja swojego pokolenia. Rita Skeeter obala modny wizerunek pogodnego, siwego mędrca i ujawnia nieszczęśliwe dzieciństwo, kryminalną młodość, wieczne spory i mroczne sekrety, które dyrektor Hogwartu chciał zabrać do grobu. DLACZEGO człowiek, który mógł zostać Ministrem wolał zarządzać szkołą?
CO tak naprawdę było celem tajnej organizacji znanej jako Zakon Feniksa? JAK naprawdę wyglądała śmierć Dumbledore`a?
Odpowiedzi na te i wiele innych pytań znajdziecie w nowej, sensacyjnej biografii „Życie i kłamstwa Albusa Dumbledore`a” napisanej przez Ritę Skeeter.
Ekskluzywny wywiad z autorką przeprowadzony przez Berry Braithwaite znajdziecie na stronie 13.

Harry gwałtownie otworzył gazetę i znalazł stronę 13. Artykuł zilustrowany był zdjęciem kolejnej znajomej twarzy: blondwłosej kobiety w ozdobionych fałszywymi brylancikami okularach, odsłaniającej zęby w triumfującym uśmiechu. Próbując zignorować ten przyprawiający o mdłości obrazek, Harry zaczął czytać.

Rita Skeeter jest dużo milszą osobą niż można wywnioskować z agresywnie wyglądających, kreślonych piórm portretów. Powitawszy mnie w przedpokoju swego przytulnego domu, zaprowadziła mnie do kuchni i poczęstowała filiżanką herbaty, kawałkiem ciasta
oraz świeżą porcją plotek - Postać Dumbledore`a jest marzeniem każdego biografa - mówi Skeeter. - Wiódł długie, bogate życie. Jestem pewna, że moja książka będzie pierwszą z bardzo, bardzo wielu.
- Napisałaś biografię wyjątkowo szybko. Zapełniłaś 900 stron w niespełna 4 tygodnie od zagadkowej śmierci Dumbledore'. Jak to możliwe?
- Gdy pracuje się w dziennikarstwie tak długo jak ja, dotrzymywanie terminów staje się drugą naturą. Wiedziałam, że świat czarodziejów domaga się prawdziwej historii więc chciałam być pierwszą, która spełni te żądania.

Wspomniałam o często cytowanych słowa Elphiasa Doge'a, Specjalnego Doradcy Wizengamotu i długoletniego przyjaciela, który uznał, że „Książka Skeeter zawiera mniej faktów niż karta z Czekoladowych Żab”. Skeeter śmieje się z tych zarzutów:
- Kochanie! Kilka lat temu przeprowadzałam z nim wywiad na temat praw trytonów. Całkowity szaleniec. Mówił, jakby myślał, że jesteśmy na dnie jeziora. Cały czas powtarzał mi, abym „uważała na gardło”.
Mimo to, oskarżenia Dodge'a odbiły się echem w środowisku czarodziejów. Czy Skeeter naprawdę uważa, że przez cztery tygodnie zebrała wszystkie materiały na temat Dumbledore`a?
Słoneczko, - promienieje Skeeter - sama wiesz ile może zdziałać worek galeonów, nieuznawanie odmowy i ostre Samopiszące Pióro! Ludzie i bez tego staliby w kolejce żeby wyprać brudy związane z Dumbledorem.
Domyślasz się, że nie każdy uważał go za kogoś tak wspaniałego, czyż nie? Dyrektor Hogwartu nadepnął na odcisk wielu ważnym ludziom. Jedynie stary Dodge nie chce uwierzyć, ponieważ o takiego informatora jakiego miałam dziennikarze stanęliby do walki. Ta osoba nigdy nie wypowiadała się publicznie, ale towarzyszyła ona Dumbledore'owi w najmroczniejszych dniach jego młodości.

Biografia na pewno będzie szokująca dla tych, którzy uważali, że Dumbledore był dobrym, niewinnym człowiekiem. Zapytałam autorkę o to, co będzie dla nich największym zaskoczeniem.
-Daj spokój, Betty. Nie ujawnię najciekawszych fragmentów przed publikacją książki! - śmieje się Skeeter. - Ale wszystkim, którzy wciąż pamiętają Dumbledore`a jako siwego, brodatego mędrca obiecuję brutalne przebudzenie. Wystarczy powiedzieć, że ten „największy wróg Sami-Wiecie-Kogo” w młodości zgłębiał tajniki czarnej magii! A jak na kogoś, kto pół życia spędził na propagowaniu tolerancji był raczej ograniczony! Tak, Albus Dumbledore miał mroczną przeszłość i rodzinę, której historię przez całe życie próbował ukryć przed opinią publiczną.

Zapytałam, czy chodzi o jego brata, który był sądzony przez Wizengamot za użycie magii w niewłaściwych celach i tym samym wywołał niewielki skandal 50 lat temu..
- Och, Aberforth to tylko wierzchołek góry lodowej - zapowiada Skeeter. - Nie, mam na myśli coś gorszego niż brat ze swoim zamiłowaniem do zabawiania się z kozami czy ojcem okaleczającym mugoli. Dumbledore nie był w stanie ukryć żadnego z nich, obydwaj zostali postawieni przed sądem. Bardziej zaintrygowały mnie matka i siostra. Krótkie poszukiwania doprowadziły mnie do prawdziwego gniazda nieprawości. Jeżeli pragniecie więcej sczegółów, musicie poczekać na publikację biografii. Wszystko na temat Kendry i Ariany znajdziecie w rozdziałach od dziewiątego do dwunastego. Powiem tylko, że nic dziwnego, że Dumbledore nie chciał powiedzieć jakim sposobem złamał sobie nos.

Czy poza odkopaniem rodzinnych trupów, Rita Skeeter podważy także odkycia Dumbledore'a?
- Nie był głupi - stwierdza, - chociaż nie możemy być pewni, czy jest autorem wszystkiego, co jest mu przypisywane. W szesnastym rozdziale przeczytacie o Ivorze Dillonsbym, który zarzeka się, że odkrył osiem zastosowań smoczej krwi a Dumbledore „pożyczył jego materiały”.
- Ale czyż niektóre osiągnięcia Dumbledore`a, jak na przykład pokonanie Grindelwalda, nie muszą zostać uznane?
- Cieszę się, że wspomniałaś o Grindelwaldzie - mówi autorka uśmiechając się. - Myślę, że ci, którzy wychwalali Dumbledore'a za jego spektakularne zwycięstwo, powinni przygotować się na wybuch bomby, a raczej Łajnobomby. Nie możemy być pewni, czy legendarny pojedynek naprawdę się odbył. Po przeczytaniu mojej książki będzie można dojść do wniosku, że Grindelwald wykonał sztuczkę tak prostą jak wystrzelenie chustki do nosa z końca swojej różdżki, po czym spokojnie odszedł.
Skeeter nie zamierza mówić więcej na ten temat, więc przechodzimy do związku, który bez wątpienia zafascynuje czytelników.
- O, tak... - autorka kiwa głową - Poświęciłam cały rozdział związkowi Albusa Dumbledore'a z Harrym Potterem. Był on niezdrowy, wręcz mroczny. Twoi czytelnicy będą musieli kupić książkę żeby poznać całą prawdę, ale nie mogę ukryć, że dyrektor okazywał nienaturalne zainteresowanie chłopcem od samego początku. Nie ujawnię, czy chłopiec je odwzajemniał, ale nie jest tajemnicą, że dla Pottera okres dojrzewania był o wiele trudniejszy niż dla innych nastolatków.
Zapytałam Ritę o to, czy wciąż utrzymuje kontakt z Harrym Potterem, który w zeszłym roku udzielił jej słynnego wywiadu w którym wyraził pewność, że Sami-Wiecie-Kto powrócił.
- Tak, tak, nawiązałam z nim bliższą znajomość - tłumaczy Skeeter - Biedaczyna ma niewielu przyjaciół, a ja poznałam go podczas przełomowego dla niego momentu - Turnieju Trójmagicznego. Jestem chyba jedyną osobą, która naprawdę zna Harrego Pottera.
I tak oto doszliśmy do plotki o ostatnich godzinach życia Dumbledore`a. Czy Harry Potter był przy dyrektorze, gdy ten umierał?
- Cóż, nie chcę na razie zbyt wiele ujawniać (wszystko jest napisane w biografii) ale naoczni świadkowie widzieli Harry`ego Pottera wybiegającego z miejsca, z którego Albus Dumbledore spadł, skoczył lub został zepchnięty. Harry rzucił podejrzenie na znienawidzonego nauczyciela, Severusa Snape`a. Czy wszystko jest takie, jakim być się wydaje? Zadecyduje o tym społeczność magów... Zaraz po przeczytaniu mojej książki.
Tym intrygującym akcentem zakończyłam wywiad. Nie ma wątpliwości, że Rita Skeeter napisała prawdziwy bestseller. Legiony wyznawców Dumbledore'a pewnie drżą ze strachu na myśl o tym, czym tak naprawdę był ich bohater.

Harry dotrwał do końca artykułu, lecz wciąż wpatrywał się w strony gazety. Obrzydzenie i wściekłość narastały w nim jakby zaraz miał zwymiotować; zmiął „Proroka” i rzucił nim o ścianę, by ten upadając stał się częścią sterty śmieci wylewającej się z przepełnionego kosza.
Chłopak zaczął nerwowo chodzić po pokoju, otwierając puste szuflady i podnosząc książki tylko po to, by zaraz odłożyć je w to samo miejsce. Był ledwie świadomy tego co mówi, w jego głowie przewijały się fragmenty wywiadu: „...Poświęciłam cały rozdział związkowi Albusa Dumbledore'a z Harrym Potterem. Był on niezdrowy, wręcz mroczny...” „... w młodości zgłębiał tajniki czarnej magii...” „... o takiego informatora, jakiego miałam, dziennikarze stanęliby do walki...”
- Kłamstwa! - wrzasnął Harry; przez okno zauważył sąsiada próbującego uruchomić kosiarkę i nerwowo spoglądającego w górę.
Harry opadł ciężko na łóżko. Odłamek szkła upadł na podłogę; chłopiec podniósł go i obracając w palcach, myślał o Dumbledorze i kłamstwach, którymi Rita Skeeter próbowała go zniesławić...
Jasnoniebieskie światło. Harry zamarł, jego palec znów ślizgał się po ostrej krawędzi szkła. Wyobraził to sobie, to musiała być wyobraźnia. Odwrócił się, lecz ściana za nim była w brzoskwiniowym kolorze wybranym przez ciotkę Petunię: nie było nic niebieskiego, co mogło odbić się w lustrze. Znów spojrzał na odłamek, lecz zobaczył tylko własne, jasnozielone oko.
Wyobraził to sobie, nie mogło być innego wytłumaczenia; wyobraził to sobie, ponieważ myślał o swoim nieżyjącym dyrektorze. Jeżeli coś było pewne, to tylko to, że jasnoniebieskie oczy Dumbledore'a więcej nie przeszyją go badawczym spojrzeniem.

Rozdział 3 - Wyjazd Dursley’ów

Trzask frontowych drzwi odbił się echem na schodach. Chwilę potem ktoś krzyknął „Ej, ty!”
Harry, na którego wołano tak od szesnastu lat, nie miał wątpliwości, że woła go wuj. Niemniej, nie odpowiedział mu od razu. Ciągle czuł jeszcze zaskoczenie po tym, jak wydawało mu się, że zobaczył oczy Dumbledore’a w lusterku. Dopiero kiedy wuj powtórzył zawołanie i krzyknął „chłopcze!”, Harry powoli wstał z łóżka i zaczął podążać w stronę drzwi od sypialni. Zatrzymał się jeszcze na chwilę, aby włożyć kawałek potłuczonego lusterka do plecaka wypełnionego rzeczami, które chciał ze sobą zabrać.
- Skończył się twój czas - ryknął Vernon Dursley, kiedy Harry pojawił się u szczytu schodów. - Schodź tutaj. Chcę zamienić z tobą parę słów.
Harry, schodząc do wuja, trzymał ręce głęboko w kieszeniach. Kiedy wszedł do pokoju gościnnego, zobaczył całą trójkę Dursley'ów. Byli przygotowani do pakowania. Wuj Vernon miał na sobie starą, podartą kurtkę, a Dudley - duży i muskularny blondyn będący jego synem, a zarazem kuzynem Harry’ego - swoją skórzaną kurtkę.
- Tak? - zapytał Harry.
- Siadaj! - powiedział wuj Vernon. Harry zmarszczył brwi - Proszę - dodał Vernon krzywiąc się trochę, jakby to słowo kaleczyło mu gardło. Harry usiadł. Był pewien, że wie, co się zaraz stanie. Jego stryj zaczął chodzić w tą i z powrotem, ciotka Petunia i Dudley niespokojnie śledzili jego ruchy. W końcu jego wielka, purpurowa twarz zmarszczyła się. Vernon Dursley zatrzymał się na wprost Harry’ego i powiedział:
- Zmieniłem zdanie.
-A to ci niespodzianka….- odpowiedział z ironią Harry
- Nie mów takim tonem… - zaczęła ciotka Petunia ostrym głosem, ale Vernon przerwał jej.
- To wszystko pułapka - powiedział wuj po chwili. Wpatrywał się w Harry’ego swoimi małymi, świńskimi oczkami. - Nie wierzę w ani jedno słowo z tego, co było nam powiedziane. Zostajemy tutaj, nigdzie nie jedziemy.
Harry spojrzał na swojego wuja i poczuł się jednocześnie zdenerwowany i bardzo rozbawiony. Vernon Dursley zmieniał zdanie co 24 godziny przez ostatnie 4 tygodnie. Wraz z każdą zmianą nastroju pakował, rozpakowywał i przepakowywał samochód. Ulubionym momentem Harry’ego był ten, kiedy wuj Vernon, nieświadomy tego, że Dudley dodał hantle do swojej walizki, próbował włożyć ją do bagażnika, wywracał się i wydobywał z siebie wiele przekleństw.
- A co do Ciebie - powiedział Vernon Dursley znów chodząc po pokoju - My - Petunia, Dudley i ja jesteśmy w niebezpieczeństwie. Przez, przez…
- Przez ‘mój los’, prawda? - powiedział Harry
- Dobrze, ja w to nie wierzę - powtórzył wuj Vernon, ponownie zatrzymując się na wprost Harry’ego. - Nie spałem pół nocy myśląc o tym wszystkim i wierzę, że to spisek, aby przejąć dom.
- Dom? - powtórzył Harry - Jaki dom?
- Ten dom! - krzyknął wuj Vernon. Żyła na jego skroni zaczęła pulsować. - Nasz dom! Ceny domów w tej okolicy są kosmiczne. Chcesz się nas pozbyć, a potem zrobić parę magicznych sztuczek i, zanim się zorientujemy, w papierach będzie twoje nazwisko i…
- Postradałeś zmysły? - stwierdził Harry - Spisek, aby przejąć ten dom? Czy naprawdę jesteś aż tak głupi na jakiego wyglądasz?
- Jak śmiesz! - wydarła się ciotka Petunia, ale ponownie Vernon przerwał jej. Był tak buńczuczny, jakby nie zdawał sobie sprawy z zagrożenia.
- W razie gdybyś zapomniał - stwierdził Harry -Ojciec chrzestny zostawił mi dom. Dlaczego więc chciałbym mieć i ten? Z powodu tych wszystkich szczęśliwych wspomnień jakie z nim wiąże?
Zapadła cisza. Harry sądził, że zaimponował wujowi tym argumentem.
- Uważasz - powiedział Vernon, zaczynając krążyć po pokoju tak, jak wcześniej - że ten Lord jak mu tam…
- Voldemort - powiedział Harry niecierpliwie - i mamy na to setki dowodów. To nie mój wymysł, to fakt. Powiedział ci o tym w zeszłym roku zarówno Dumbledore jak i Kingsley oraz pan Weasley. Vernon Dursley złośliwie przygarbił się i Harry zgadł, że jego wuj próbował odizolować od siebie wspomnienia niezapowiedzianej wizyty dwóch w pełni wykwalifikowanych czarodziejów na kilka dni przed wakacjami. Przybycie do drzwi Kingsley'a i pana Weasley'a było najbardziej niemiłym zaskoczeniem dla Dursley'ów. Harry musiał przyznać, że po tym, jak pan Weasley zdemolował połowę salonu, jego ponowne pojawienie się nie mogło zachwycić wuja Vernona.
- Kingsley i pan Weasley wyjaśnili to bardzo dobrze - Harry naciskał bez skrupułów - Kiedy będę miał 17 lat, ochronne zaklęcie skończy działać i to wystawi was, tak samo jak i mnie, na wielkie niebezpieczeństwo. Zakon jest pewny, że Voldemort będzie na was polował i torturował was po to, żeby spróbować odkryć miejsce mojego pobytu lub dlatego, iż myśli, że trzymając was jako zakładników, osobiście przyjdę by was uratować.
Oczy Harry’ego i wuja Vernona spotkały się. Harry był pewien, że w tej chwili myśleli o tym samym. Potem wuj Vernon zaczął chodzić i Harry podsumował:
- Musicie jechać do kryjówki, Zakon chce wam pomóc. Oferuje się wam świetną ochronę, najlepszą, jaka istnieje.
Wuj Vernon nie powiedział nic, ale kontynuował chodzenie w tą i z powrotem. Na zewnątrz słońce wisiało nisko nad domami. U sąsiada ponownie zawarczała kosiarka.
- Myślałem, że istnieje Ministerstwo Magii? - zapytał Vernon Dursley szorstko.
- Zgadza się. - odpowiedział zaskoczony Harry .
- Zatem dlaczego oni nie mogą nas ochraniać? Uważam, że jako niewinne ofiary powinniśmy być pod opieką rządu!
Harry roześmiał się, nie mógł zrobić nic więcej. To było bardzo typowe dla Vernona Dursley'a - pokładanie nadziei w rządzie nawet wtedy gdyby świat zmierzał ku ostatecznemu upadkowi.
- Słyszał wuj pana Weasley'a i Kingsley'a - odpowiedział Harry - Sądzimy, że Ministerstwo jest infiltrowane.
Wuj Vernon kroczył tyłem do kominka. Oddychał tak mocno, że wielkie, czarne wąsy falowały na jego ciągle jeszcze purpurowej twarzy.
- W porządku - powiedział, zatrzymując się na wprost Harry’ego ponownie - W porządku, powiedzmy zatem, że z tego powodu zaakceptujemy tę ochronę. Ciągle jednak nie wiem, czemu nie możemy mieć tego Kingsley'a.
Harry’emu, nie bez problemów, udało się powstrzymać od okazania irytacji. To było jedno z tych pytań, które zadano mu już wielokrotnie w czasie tych wakacji.
- Jak już wujowi mówiłem - wycedził przez zaciśnięte zęby Harry - Kingsley chroni mugo… znaczy się ochrania waszego premiera.
- Dokładnie! Jest najlepszy! - powiedział Dursley, wskazując na pusty ekran telewizora. Dursley'owie zauważyli Kingsley’a w wiadomościach gdy ten chodził obok mugolskiego premiera podczas wizyty w szpitalu. Faktem jest że, Kingsley potrafił bezbłędnie ubierać się jak mugol. Jego głęboki, spokojny glos powodował, że Dursley'owie odbierali go w inny sposób niż resztę czarodziejów. Bardzo dobrze, że nigdy nie widzieli go z jego kolczykiem, gdyż ich zdanie na jego temat mogłoby ulec znacznej zmianie.
- Jest zajęty - powiedział Harry - Ale Hestia Jones i Dedalus Diggle są chętni do tej pracy…
- Gdybyśmy tylko mogli zobaczyć ich CV… - zaczął Vernon, ale Harry stracił w tym momencie cierpliwość. Wstał i podszedł do wuja, który właśnie przestał wskazywać na telewizor.
- Te wypadki nie były zwykłymi wypadkami - katastrofy, wybuchy i wykolejenia i wszystko, co stało się od ostatnich wiadomości.
- Ludzie znikają i umierają, a on za tym stoi - Voldemort. Mówię wam to w kółko, zabija mugoli dla zabawy. Nawet mgła nie jest zwykłą mgłą, tylko spowodowana jest dementorami i jeśli nie możecie sobie przypomnieć, kim oni są, spytajcie się swojego syna!
Ręce Dudley’a szarpnęły się do góry, aby zasłonić swe usta. Jego rodzice i Harry utkwili w nim swoje spojrzenia, wtedy powoli opuścił ręce i zapytał:
- Jest… jest ich więcej?
-Więcej? - zaśmiał się Harry - Więcej niż dwóch, który nas zaatakowali? Oczywiście, są ich setki, być może tysiące, a żywią się naszym strachem i desperacją…
- Dobra, dobra - powiedział Vernon Dursley arogancko - Dopiąłeś swego…
- Mam nadzieję - stwierdził Harry. - Jak tylko skończę 17 lat, wszyscy - śmierciożercy, dementorzy, pewnie też Inferiusy -martwe ciała będące pod wpływem zaklęć- będą w stanie was znaleźć i zaatakować.
- I jeśli przypomnisz sobie ostatni raz, kiedy próbowałeś pokonać czarodzieja, to myślę, że przyznasz, iż potrzebujesz pomocy.
Zapadła krótka cisza. Podczas jej trwania zaczęło wracać po tych wszystkich latach której słabe echo Hagrida wyważającego drewniane drzwi. Ciotka Petunia patrzyła się na Vernona a Dudley gapił się na Harry’ego. W końcu Vernon wyrzucił z siebie:
- Ale co z moją pracą? Co ze szkołą Dudley'a? Nie przypuszczam, żeby takie rzeczy obchodziły czarodziejów…
- Nie rozumiesz!? - krzyknął Harry - Będą was torturować i zabiją tak samo jak moich rodziców!
- Tato - powiedział Dudley głośno - Tato, pójdę z nimi.
- Dudley - powiedział Harry - Po raz pierwszy w życiu mówisz sensownie.
Wiedział, że wygrał. Jeśli Dudley był tak przestraszony, że zaakceptował pomoc Zakonu, jego rodzice pójdą za nim. Nie było możliwości, aby byli oddzieleni od Dudziaczka. Harry zerknął na zegar stojący na kominku.
- Będą tu za jakieś 5 minut - powiedział i wyszedł z pokoju zaraz po tym, jak otrzymał krótką odpowiedź od jednego z Dursley'ów.
Pomimo tego, że perspektywa rozdzielenia - prawdopodobnie na zawsze - od swojej ciotki, wuja i kuzyna miała być jednym z lepszych momentów jego życia, nie czuł się bardzo komfortowo. Co powiedzieć komuś, kogo nie lubiło się przez 16 lat?
Harry, kiedy tylko znów znalazł się w sypialni, bezcelowo zaczął bawić się swoim plecakiem, a potem wrzucił kilka kawałków przysmaku dla sów do klatki Hedwingi. Opadły na dno z głuchym dźwiękiem, a ona je zignorowała.
- Wyruszamy wkrótce - powiedział do niej Harry -Znów będziesz mogła latać.
Rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Harry zawahał się, następnie wyszedł z pokoju by otworzyć drzwi. Od Dursley'ów nie można było oczekiwać, że samemu przyjmą Hestię i Dedalusa.
- Harry Potter! - zakwiczał podekscytowany głos. W chwili, w której Harry otworzył drzwi, zobaczył kłaniającego się mu głęboko małego mężczyznę w bladofioletowym kapeluszu- Zaszczyt, jak zwykle!
- Dziękuje Dedalusie - odpowiedział mu Harry, po czym obdarował zakłopotanym uśmiechem Hestię.
- Naprawdę dobrze, że to wy jesteście za to odpowiedzialni. Moja rodzina jest tam…
- Witam krewnych Harry’ego Pottera! - powiedział wesoło Dedalus wchodząc do salonu. Dursley'owie nie wyglądali na całkiem szczęśliwych z powodu takiego przywitania. Harry oczekiwał, że za moment kolejny raz zmienią zdanie. Dudlmy, w obliczu przybyłych gości, wycofał się, by znaleźć się jak najbliżej swej matki.
- Widzę, że jesteście spakowani i gotowi. Doskonale! Jak mówił wam zapewne Harry, plan jest bardzo prosty.- powiedział Dedalus, wyciągając zegarek.
- Powinniśmy opuścić dom przed Harrym. Używanie magii w waszym domu może być niebezpieczne dla Harry’ego, ponieważ wciąż jest niepełnoletni i Ministerstwo może chcieć go zaaresztować - dlatego przed deportacją oddalimy się stąd o jakieś 10 mil za pomocą mugolskich środków transportu do bezpiecznego miejsca, które jest dla was przygotowane. Umie pan prowadzić auto, jak rozumiem? - zapytał grzecznie wuja Vernona.
- Umiem prowadzić auto? Oczywiście, że umiem prowadzić! -z dumą powiedział wuj Vernon.
- To dobrze z pańskiej strony, nawet bardzo dobrze. Osobiście byłbym całkowicie ogłupiony przez te wszystkie przyciski i dźwignie. - powiedział Dedalus. Był pod wrażeniem, że udaje mu się przekonać Vernona Dursley'a, który w widoczny sposób tracił zaufanie do tego planu z każdym kolejnym słowem Dedalusa.
- Nawet nie umie prowadzić - wymamrotał Vernon, ale na szczęście ani Dedalus ani Hestia nie usłyszeli tego.
- Ty, Harry - ciągnął Dedalus - poczekasz tu na swojego strażnika. Była mała zmiana w przydziale…
- Co się stało? - od razu zapytał Harry - Myślałem, że Szalonooki miał po mnie przyjść i zabrać mnie, a potem miałem się pod jego okiem teleportować.
- Nie może tego zrobić - krótko powiedziała Hestia - Szalonooki później ci wyjaśni dlaczego.
Dursley'owie, którzy słuchali tego z widocznym na ich twarzach niezrozumieniem , aż podskoczyli, gdy usłyszeli skrzeczący krzyk - Pospieszcie się!
Harry rozejrzał się po pokoju, zanim zorientował się, że dźwięk dobiega z kieszonkowego zegarka Dedalusa.
- Całkiem nieźle, musimy pracować według ściśle określonego schematu - powiedział Dedalus spoglądając na swój zegarek i chowając go do płaszcza. - Próbujemy zsynchronizować czas twojego wyruszenia z domu z momentem deportacji twojej rodziny. Zaklęcie chroniące Harry’ego pęknie właśnie w tym momencie. - Odwrócił się w stronę Dursley'ów
- Jesteśmy wszyscy spakowani i gotowi do wyjścia?
Nikt nie odpowiedział. Wuj Vernon ciągle wpatrywał się w wybrzuszenie na kieszeni Dedalusa.
- Dedalusie, chyba powinniśmy poczekać w korytarzu- szepnęła Hestia. Czuła, że nietaktowne będzie pozostawanie w pokoju kiedy, Harry i Dursley'owie będą wymieniać czułe, prawdopodobnie okraszone dużą ilością łez, pożegnania.
- Nie trzeba - wymamrotał Harry, ale wuj Vernon bez żadnego wcześniejszego ostrzeżenia powiedział głośno
- Zatem jest to chłopcze nasze pożegnanie.
Podniósł rękę, aby podać dłoń Harry’emu, ale w ostatniej chwili okazało się, że nie jest w stanie tego zrobić. Zacisnął pięść i zaczął nią bujać w przód i w tył, tak jak koczownik w metrze.
- Gotów, Dudziaczku? - zapytała Petunia, sprawdzając zamknięcie swojej torby, aby nie musieć spoglądać na Harry’ego.
Dudley nie odpowiedział, ale stał w miejscu z lekko otwartymi ustami przypominając Harry’emu małego olbrzyma, Graupa.
- Chodźmy - powiedział wuj Vernon
Zdążył już dojść do drzwi, kiedy Dudley wymruczał - Nie rozumiem.
- Czego nie rozumiesz syneczku? - zapytała Petunia patrząc na swojego syna.
Dudley podniósł swą wielką, przypominającą szynkę rękę, by wskazać nią na Harry’ego.
-Czemu on nie idzie z nami?
Wuj Vernon i ciotka Petunia zamarli patrząc na Dudley'a, tak jakby ten właśnie oświadczył, że zamierza występować w balecie.
- Co? - powiedział wuj Vernon głośno.
- Dlaczego on też nie idzie? - zapytał Dudley.
- Hmm, no wiesz… on nie chce. - stwierdził Vernon, szybko spoglądając na Harry’ego i dodając - Chyba nie chcesz?
- W najmniejszym stopniu - odrzekł Harry
- No i masz - powiedział wuj Vernon do syna- Teraz możemy iść.
Wyszedł z pokoju. Usłyszeli jak otwierają się drzwi frontowe, lecz Dudley nie ruszył się. Po kilku krokach ciotka Petunia także stanęła.
- Co teraz?- warknął wuj Vernon ponownie pojawiając się w drzwiach.
Wyglądało to tak, jakby Dudley myślał nad czymś, co było zbyt trudne do tego by ubrać to w słowa.. Po kilkunastu chwilach bolesnego wysiłku umysłowego zapytał:
- Ale gdzie on idzie?
Ciotka Petunia i wujek Vernon spojrzeli na siebie nawzajem. Było oczywiste, że zachowanie Dudley'a przerażało ich. Hestia Jones przerwała milczenie.
- Ale… jesteś pewien, że wiesz dokąd wybiera się twój siostrzeniec? - zapytała zaskoczona.
- Oczywiście, że wiemy - powiedział Vernon Dursley - Wychodzi gdzieś z waszymi znajomymi, czyż nie? No właśnie, Dudley, wsiadaj do samochodu. mogłeś usłyszeć tego Spieszymy się. Vernon Dursley ponownie wyszedł za drzwi, ale Dudley nie poszedł za nim.
- Gdzieś z waszymi znajomymi?
Hestia wyglądała na zaszokowaną. Harry spotkał się już wcześniej z tym, jak zaskoczeni byli czarodzieje i czarownice widząc, że bliska rodzina sławnego Harry’ego Pottera wykazuje tak mało zainteresowania nim.
- W porządku - zapewnił ją Harry - To nie ma znaczenia, naprawdę.
- Nie ma znaczenia? - powtórzyła Hestia. Ton jej głosu narastał - Czy ci ludzie nie pojmują przez co przeszedłeś? W jakim jesteś zagrożeniu? Jak ważna pozycję zajmujesz w walce przeciw Voldemortowi?
- Eee… nie, nie wiedzą - powiedział Harry - jestem dla nich jak piąte koło u wozu - zwyczajnie zawadzam. Ale przez te kilkanaście lat przywykłem do takiego traktowania.
- Nie uważam, że tylko zajmujesz nam trochę przestrzeni.
Gdyby Harry nie zobaczył poruszających się warg Dudley'a, nie uwierzyłby w to co właśnie usłyszał. Gdy to się stało, wpatrywał się w kuzyna przez kilkanaście sekund, zanim dopuścił do siebie myśli, że to on musiał powiedzieć te słowa. Dudley zrobił się czerwony, a Harry był zakłopotany i zaskoczony.
- Eee… dzięki Dudley.
Ponownie Dudley wyglądał jakby zmagał się z myślami, aby w końcu mruknąć
- Uratowałeś mi życie
- Nie całkiem - powiedział Harry
- To twoją duszę chciał zabrać dementor
Harry patrzył ostrożnie na kuzyna. Praktycznie nie mieli ze sobą kontaktu przez to i poprzednie lato. Harry wrócił na Privet Drive pozostawał w swoim pokojupraktycznie przez cały czas. Teraz zaczynało świtać w głowie Harry’ego, że ten kubek zimnej herbaty, na którą wpadł rano, mógł nie być tylko głupią pułapką. Pomimo, że był tym dotknięty, widział jednak, że zdolność do wyrażania uczuć Dudley'a już się kończy. Po tym, jak otworzył jeszcze raz usta, aby spróbować coś powiedzieć, zapadła cisza.
Ciotka Petunia rozpłakała się. Hestia Jones spojrzała na nią z dysaprobatą kiedy Petunia pobiegła pośpiesznie i przytuliła Dudley’a zamiast Harry’ego.
- T-taki słodki Dudziaczek… - płakała przytulona do niego - T-taki kochany chłopak… m-mówi dziękuje…
- Ale on nie powiedział, że dziękuje! - powiedziała Hestia zdenerwowana - On jedynie stwierdził, że Harry nie przeszkadza w waszym domu.
- Taa…, ale jak Dudley mówi takie coś, to trzeba to traktować jak wyznanie miłosne- powiedział Harry. Wahając się czy, widok ciotki Petunii rozczulającej się nad Dudley'em jakby właśnie uratował Harry’ego z płonącego budynku, wywołuje w nim irytację czy śmiech.
- Idziemy czy nie? - krzyknął wuj Vernon, kolejny raz pojawiając się w drzwiach salonu - Myślałem, że wszystko odbywa się według ścisłego planu.
- Tak tak, idziemy - odrzekł Dedalus Diggle, który obserwował całe zajście z zakłopotaniem, ale wyglądał tak, jakby wracał do siebie - Naprawdę musimy iść.
Wystąpił naprzód i uścisnął swoimi dłońmi jedną z dłoni Harry’ego.
- Powodzenia, mam nadzieje, że się jeszcze spotkamy. Cała nadzieja czarodziejskiego świata spoczywa na twoich barkach.
- Och, dzięki - powiedział Harry
- Żegnaj Harry - powiedziała Hestia ściskając jego dłoń - Będziemy myślami przy tobie.
- Ufam, że wszystko będzie w porządku - odpowiedział Harry spoglądając na ciotkę Petunie i Dudley'a.
- Och, jestem pewien, że skończymy jako najlepsi przyjaciele - powiedział Diggle delikatnie machając ręką. Hestia poszła za nim.
Dudley wyswobodził się z objęć matki i podszedł do Harry’ego, który miał nieodpartą chęć do przestraszenia go za pomocą magii. Wtedy Dudley wyciągnął w jego stronę swoją wielką, różową dłoń.
- Rety, Dudley! - powiedział Harry przekrzykując szloch ciotki Petunii - Czy dementorzy zmienili Ci osobowość?
- Nie wiem - mruknął Dudley - Do zobaczenia Harry
- Ta… - powiedział Harry potrząsając ręką Dudley'a - Może. Uważaj na siebie Wielki De.
Dudley prawie uśmiechnął się. Wygramolili się z pokoju. Harry słyszał ich ciężkie kroki na żwirowej ścieżce, a potem trzask drzwi od samochodu. Ciotka Petunia, skrywając swą twarz w chusteczce do nosa, rozejrzała się za źródłem dźwięku. Wyglądało jakby nie spodziewała się, że zostanie sam na sam z Harrym. Szybko schowała chusteczkę do torebki i powiedziała:
-Zatem, do widzenia - i pomaszerowała w stronę drzwi nie patrząc na niego.
- Do widzenia - powiedział Harry
Zatrzymała się i obejrzała. Na moment Harry’ego ogarnęło dziwne uczucie, że chce mu coś powiedzieć. Wysłała mu dziwne, obce spojrzenie. Wyglądała jakby miała coś na końcu języka, ale wyszła z pokoju tak samo jak jej mąż i syn.


Rozdział 4 - Siedmiu Potterów

Harry wbiegł do sypialni i dotarł do okna w chwili, gdy samochód Dursleyów wyjeżdżający z podjazdu na główną ulicę by na skrzyżowaniu skręcił w prawo. W szybach przez moment odbijało się czerwone światło zachodzącego słońca, potem pojazd zniknął mu z oczu.
Harry wziął klatkę Hedwigi, Błyskawicę i plecak, popatrzył na swój nienaturalnie czysty pokój i zszedł do przedpokoju gdzie pozostawił bagaż. Chłopiec czuł się dziwnie wiedząc, że już nigdy nie wróci do tego domu. Dawno temu chwile, gdy Dursleyowie zostawiali go samego, sprawiały mu radość. Mógł wtedy grać na komputerze w pokoju Dudleya i oglądać telewizję przerywając tylko po to, by podkraść coś z lodówki. Teraz, gdy przypominał to sobie, czuł jakąś dziwną pustkę, tak jakby wspominał kogoś, kogo stracił.
- Nie chcesz przyjrzeć się temu miejscu? - zapytał Hedwigę, która wciąż obrażona schowała głowę pod skrzydło. - Nigdy tu nie wrócimy. Nie chcesz przypomnieć sobie lepszych czasów? Na przykład wycieraczka pod drzwiami. Kojarzysz? Dudley wypłakiwał się na niej gdy uratowałem go przed dementorami. Wyobrażasz sobie, że jest mi za to wdzięczny? A w zeszłym roku przez te drzwi przechodził sam Dumbledore.
Harry na chwilę stracił wątek a Hedwiga wciąż ukrywającą głowę pod skrzydłem nie pomagała mu się skoncentrować. Harry odwrócił się.
- A tutaj, Hedwigo - Harry otworzył drzwi komórki pod schodami, - mieszkałem przez prawie dziesięć lat! Wtedy jeszcze mnie nie znałaś. Kurczę, już zapomniałem, jak mało tam miejsca.
Harry spojrzał na niedbale rzucone buty i parasolki, które były pierwszą rzeczą, jaką widział budząc się w swojej komórce pod schodami, do której poza nim zaglądały tylko pająki.
To było jeszcze przed tym, jak Harry poznał swoją prawdziwą tożsamość; zanim dowiedział się jak naprawdę zginęli jego rodzice i dlaczego wokół niego dzieje się tyle dziwnych rzeczy. Harry wciąż pamiętał sny, które mu wtedy towarzyszyły. Nawet wtedy śniły mu się błyski zielonego światła i latający motocykl (wuj Vernon o mało nie doprowadził do wypadku samochodowego, gdy podczas drogi do zoo chłopiec mu o nim opowiedział).
Gdzieś w okolicy rozległ się nagły, ogłuszający ryk. Potter nagle wyprostował się uderzając głową o ramę. Cicho powtarzając ulubione przekleństwa wuja Vernona i trzymając się za głowę wyjrzał przez okno wychodzące na ogród.
Ciemność zdawała się falować a powietrze drżeć. Wtem, postaci zaczęły pojawiać się gdy Zaklęcie Kameleona przestało działać. Harry natychmiast rozpoznał Hagrida w kasku i goglach, siedzącego na ogromnym motorze, do którego dołączono czarny kosz dla dodatkowego pasażera. Otaczający go ludzie schodzili z mioteł i, w przypadku dwojga z nich, z testrali.
Wybiegając przez tylne drzwi, Harry pospieszył im na spotkanie. Była radość i łzy, gdy Hermiona zarzuciła mu na szyję ramiona, Ron poklepał po plecach, a Hagrid spytał:
- W porząsiu, Harry? Gotów na odlot?
- O tak - odparł Harry, obdarzając wszystkich promiennym uśmiechem - Ale nie spodziewałem się takiej armii!
- Zmiana planów - mruknął Szalonooki, trzymający dwa nieziemsko wypchane worki. Jego magiczne oko obracało się z ogromną prędkością, zatrzymując się to na niebie, to na ogrodzie, to znów na domu. - Zanim obgadamy sprawę, wejdźmy do środka.
Harry wpuścił ich do kuchni, gdzie, śmiejąc się i gawędząc, rozsiedli się na krzesłach i wypolerowanych blatach ciotki Petunii lub oparli o nieskazitelnie czyste sprzęty domowe - wysoki, tyczkowaty Ron; Hermiona z włosami zaplecionymi w gruby warkocz; Fred i George, szczerzący się w identyczny sposób; długowłosy Bill (badly scarred); łysiejący pan Weasley, o sympatycznym wyrazie twarzy i lekko przekrzywionych okularach; zaprawiony w boju, jednonogi Moody z błękitnym, magicznym okiem szalejącym w oczodole; Tonks o krótkich włosach w swoim ulubionym odcieniu jasnego różu; Lupin, na którego szarej twarzy pojawiło się sporo nowych zmarszczek; piękna i smukła Fleur z długimi, blond włosami o srebrzystym połysku; łysy, szeroki w barach Kingsley; zgarbiony, by uniknąć uderzenia głową w sufit Hagrid o niesfornej fryzurze; i Mundungus Fletcher, mały, brudny, o zapadniętych, paciorkowatych oczach i matowych włosach. Serce Harry'ego zdawało się rosnąć i promienieć na ten widok - w tej chwili czuł niesamowitą sympatię do każdego z nim, nawet do Mundugusa, którego próbował udusić ostatnim razem, jak się widzieli.
- Kingsley, myślałem, że zajmujesz się mugolskim premierem? - zawołał przez pokój.
- Jedną noc beze mnie wytrzyma - odparł Kingsley - Ty jesteś ważniejszy.
- Zgadnij co się stało, Harry - zaszczebiotała Tonks ze swojego miejsca na pralce,
poruszając lewą dłonią, na której błyszczał pierścionek.
- Wyszłaś za mąż? - zdziwił się Harry, patrząc to na nią, to na Lupina.
- Przykro mi, że nie mogłeś tam być, Harry. To nie było wielkie przyjęcie.
- Wspaniale, gratulacje.
- Dobra, dobra, będziemy mieli czas na miłe pogawędki później - zagrzmiał Moody, przekrzykując zgiełk i w kuchni zapadła cisza. Odłożył worki na podłogę i zwrócił się do Harry'ego.
- Jak Dedalus zapewne ci powiedział, musieliśmy porzucić plan A. Pius Thicknesse przeszedł na ich stronę, co stawia nas w kłopotliwej sytuacji. Sprawił, że za podłączenie tego domu do sieci Fiuu, umieszczenie tu Świstoklika, aportowanie lub deportowanie się stąd, można iść na odsiadkę. Wszystko w imię twojego dobra, by powstrzymać Sam-Wiesz-Kogo przed dostaniem się tu. Absolutnie bezsensowne, póki zapewnia to krew twojej matki. Tak naprawdę ma to na celu uniemożliwienie ci ucieczki stąd w jednym kawałku. Drugi problem: nie jesteś pełnoletni, co oznacza, że wciąż zostawiasz za sobą Ślad.
- Ja nie...
- Ślad! - zawołał zniecierpliwiony Szalonooki - Zaklęcie, które wykrywa magiczną aktywność w najbliższym otoczeniu czarodziejów poniżej siedemnastego roku życia. Tak właśnie Ministerstwo dowiaduje się o użyciu magii przez niepełnoletnich! Jeśli ty, lub ktoś niedaleko ciebie użyje mag


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wampirek
Administrator



Dołączył: 27 Cze 2007
Posty: 366
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: From Hell

PostWysłany: Sob 21:04, 15 Wrz 2007 Temat postu:

Duuuuuuuźio tego.! xD Foch menstruacyjny z przytupem, smarkiem, glutem, śluzem, drugim przytupem i melodyjką.! Ot co.! xD

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu Forum Aniołki z piekła rodem xD Strona Główna -> Harry Potter ;] Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1


Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB Š 2001, 2005 phpBB Group
Theme bLock created by JR9 for stylerbb.net
Regulamin